Cookie Consent by Free Privacy Policy Generator
  • 18 May, 2024

Jak okradziono Legię?

Sprawa śmierdziała od początku - dziwnym trafem przydarzyła się właśnie wtedy, kiedy rozstrzygała się kwestia tytułu, i początkowo nawet nie było jasne, kogo dotyczy oskarżenie. Władze PZPN najpierw twierdziły, że podejrzanym jest Marek Jóźwiak , potem, że dotyczy... Zuba. W każdym razie sprawa pełna była sprzecznych informacji, eksperci wypowiadali się w różny sposób, i rzecz całaKisiła się już kilka tygodni.Cztery dni po uznaniu przez PZPN mistrzowskiego tytułu Legii, ktoś (!) wysyłał komunikat Komisji ds. Zwalczania Dopingu przy Urzędzie Kultury Fizycznej i Turystyki do mediów. Okazuje się, że jednak Zub coś łykał.Zub był Ukraińcem, piłkarzem ściągniętym do Legii wiosną 1993, transferem - przyznaję się bez bicia - zupełnie nietrafionym, ale też w związku z tym zawodnikiem, który prawie wcale nie grał w pierwszej jedenastce. Dostał właściwie tylko jedną szansę - zagrał w drugiej połowie meczu z Widzewem (zresztą niczym specjalnym się nie wyróżnił, i już było dla mnie jasne, iż nie ma dla niego miejsca w pierwszej jedenastce). Nie wiem, co się stało. Możliwe, że ktoś mu pomógł mieć złe wyniki po kontroli antydopingowej, co wcale nie było takie nieprawdopodobne, zważywszy na to, jak wściekle kilku działaczy PZPN robiło wszystko, żeby odebrać nam tytuł. Możliwe też, że chłopak walcząc za wszelką cenę o obecność w składzie - wiadomo co złotówki znaczyły wtedy dla ludzi z byłego ZSRR - coś łyknął. Bez naszej wiedzy, tym bardziej zgody. Byliśmy przy zdrowych zmysłach, i nikt z nas nie pozwoliłby sobie na takie ryzyko. Była jeszcze jedna pointa całej tej sprawy. Moskiewski instytut Medyczny - placówka bardzo doświadczona i o uznanym międzynarodowym autorytecie, przebadał wreszcie Zuba, który twierdził, że może mieć naturalną nadprodukcję testosteronu w organizmie. I choć tej jego wersji nie potwierdził, orzekł stanowczo. Polski instytut nie jest kompetentny, by przeprowadzać badania na poziom testosteronu u sportowców. Sprawa Zuba posłużyła ludziom z PZPN do jeszcze jednej groźby i przypomnienia afery z dopingiem branym rzekomo przez piłkarzy reprezentacji olimpijskiej przed wyjazdem do Barcelony. Ktoś przekazał mediom informację o rzekomo potwierdzonym Ostatecznie! braniu środków dopingujących przez Kłaka, Kosełę i Świerczewskiego wiosną 1992 roku. Pomijając już, komu zależało na odgrzebywaniu wyjaśnionej dawno sprawy sprzed roku, przypomnę, że w trakcie igrzysk w Barcelonie codziennie piłkarze byli poddawani precyzyjnej kontroli antydopingowej. Gdyby wcześniej się koksowali, lub usiłowali "koks" wypłukać - wszystko zostałoby natychmiast ujawnione. Chciano przede wszystkim zdyskredytować mnie i moje metody treningowe. - Proszę, oto facet, który szprycuje swoich graczy Wojna z Legią i ze mną szła na całego. Teraz rzekoma afera Zuba miała stać się pretekstem do odebrania nam tytułu. W Alejach ponownie zebrali się nieżyczliwi nam działacze PZPN. Kiedy dowiedzieliśmy się niespodziewanie, że mają się odbyć I obrady w sprawie odebrania jednak Legii tytułu, natychmiast ruszyliśmy z działaczami do siedziby Związku. Na miejscu zobaczyłem coś niezwykłego: morze głów, tysiące ludzi. Najpierw stali pod obu stronach ulicy pod budynkiem PZPN, potem wylali się na jezdnię i zablokowali całkowicie ruch w Alejach, bo po prostu się nie mieścili się. Wreszcie, gdy popatrzyłem i z okna, widziałem morze ludzi prawie od placu Trzech Krzyży. Cały czas słyszałem skandowane hasła: te bardzo dla mnie miłe, choćby: Janusz W ójcik, Janusz W ójcik! Legia mistrzem!, aż po bardzo niepochlebne, którymi obrzucano działaczy PZPN. Niesamowitości całej scenerii dodawali blokujący wejście do Związku policjanci z długimi pałkami. Wydawało się, że zaraz stanie się coś niezwykłego. Diabli wiedzą, może jakieś zamieszki. Szczerze mówiąc, obradujący działacze byli pod straszliwą presją, podobnie jak i policja, która zdawała sobie sprawę z tego, że jeden nieprzemyślany krok, jedno głupie słowo, i ten olbrzymi, niesterowalny tłum może wymknąć się spod kontroli, na wiele godzin blokując całe centrum miasta. Ta sytuacja, okrzyki, trwały przez cały czas obrad PZPN. Oliwy do ognia dolał pan Kulesza, który dzień wcześniej publicznie powiedział: "Cała Polska widziała skandal, jak Legia strzelała bramki na zamówienie". Po pierwsze Kulesza nie był na tym meczu. Po drugie: Polska tego meczu też widzieć nie mogła, bo telewizja nie transmitowała żadnego ze spotkań ostatniej kolejki. Po trzecie wreszcie: dużo mówił o Legii, a nie dziwiły go bramki strzelane przez ŁKS. To wszystko dawało nam powód do przypuszczenia, że jemu i kilku jeszcze innym działaczom chodziło o to, by podgrzewać atmosferę, służącą odebraniu tytułu Legii. I Oczywiście znów wałkowano sprawę Zuba, choć nasz pracownik i wynik, mecenas Ryszard Parulski, słusznie zauważał, że jeśli tyle :jest znaków zapytania w tej sprawie, a chodzi o wykroczenie indywidualne , to nie powinno się obarczać zbiorową odpowiedzialnością klubu. , Tymczasem działacze uznali kolejność w lidze, ale ukarali - bez jakichkolwiek dowodów - zainteresowane kluby, i naganą, i karą finansową, i zakazem transferów. Ten prawny i organizacyjny bałagan był godny pożałowania, a kary absurdalne. Pozostaliśmy jednak mistrzem kraju, i to się dla nas liczyło najbardziej. Nic, więc dziwnego, że kiedy dałem znać kibicom, że wszystko jest OK, usłyszałem ogromny aplauz. Na ulicy, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, kibice wzięli mnie na ramiona i ponieśli Alejami. Taki, bowiem był plan, że po obradach PZPN spotkamy się z kibicami na Łazienkowskiej, gdzie miano nam wręczyć medale mistrzostw. Ruszyliśmy od razu na stadion Legii: cały ten wielotysięczny tłum, kilku naszych działaczy i ja na ramionach rozentuzjazmowanych ludzi. Ruch uliczny zablokowany, śpiewy i skandowanie haseł niosły się chyba po całej Warszawie. Zupełna euforia. Czułem się naprawdę szczęśliwy. Ale - za szybko i za wcześnie! Wreszcie znaleźliśmy się na stadionie. Cała aż do granic możliwości główna trybuna jest wypełniona ludźmi. Wielu siedzi na zakolach i na "żylecie", gdzie zawsze są najwierniejsi kibice Legii. O takie tłumy nawet trudno czasem na meczach ligowych, Znowu śpiewy, skandowanie haseł. Najpierw po kolei na środek boiska wybiegają piłkarze - każdy witany jest owacją. Potem z rękami podniesionymi w górę na znak zwycięstwa wybiega i zagorzały kibic Legii, podówczas wicepremier, Henryk Goryszewski. Znowu jeden wielki krzyk entuzjazmu płynący z trybun. Za chwilę Dostajemy medale i kwiaty. Wielkie emocje. Muszę powiedzieć, że to było coś niezwykłego. Tak to jest z kibicami. W tych dniach czułem, że bez nich byłoby nam dużo trudniej. To ich wsparcie dodawało nam wiary w przyszłość i w siebie samych. Oszukani zostaliśmy wszyscy. Najmocniejsze w życiu związki z kibicami przytrafiły się mi właśnie po tym, gdy PZPN zabierał nam tytuł mistrza kraju. W owych lipcowych dniach, gdy przypominałem sobie, jak o kibicach niektórzy piszą per "dzicz, zaraza stadionów", zacząłem się zastanawiać, jak należałoby nazwać Walne Zgromadzenie PZPN? I czy przypadkiem to nie oni czasem są winni temu, co złe na stadionach. Cały czas pamiętałem, iż ludzie z Alej nie popuszczą i będą starali się zrobić wszystko, aby ten tytuł nam odebrać. Miałem wszakże nadzieję, że teraz już się nie wycofają - co najwyżej, myślałem sobie, będą starali się obrzydzić nam życie jakimiś grzywnami, obelgami i pomówieniami. Nie przypuszczałem, że pójdą na całość. W PZPN trwał kompromitujący ciąg wzajemnie sprzecznych decyzji. Raz deklarowano, że w ogóle nie będzie Mistrza Polski 1993,! raz, że będzie nim Legia, jeśli wszystko potoczy się dobrze w sprawie Zuba. Innym jeszcze razem ŁKS domagał się przyznania walkoweru I Widzewowi, co pociągnęłoby za sobą właśnie odebranie tytułu Legii. Ferowano rozmaite wyroki, nie zważając na brak jakichkolwiek dowodów. Łamano wewnętrzne procedury, regulamin PZPN i co się tylko dało. Prawnicy wyli ze śmiechu i wściekłości na przemian. Powołano specjalną komisję. Ta orzekła, że nie ma jakiegokolwiek śladu przekupstwa, w związku z tym kolejność tabeli powinna zostać zachowana. Komisja pracowała kilkanaście godzin, ale Kulesza nie ustępował. Znowu zaatakował i znowu uderzył głównie w Legię, a nie w ŁKS. Tym razem został głęboko i życzliwie wysłuchany przez grupę śląskich działaczy, na czele z poczynającym sobie coraz śmielej w Związku Marianem Dziurowiczem. A posłuszni działacze PZPN w ciągu kilku minut odrzucili w głosowaniu wcześniejsze decyzje. Nieziemski bałagan! Było lato - zjechaliśmy się akurat w Zakopanem na zgrupowaniu całą drużyną i - choć nieustannie dochodziły nas jakieś złe wieści z PZPN byliśmy przekonani, że działacze nie odważą się ukraść nam tytułu. Nagle proszą mnie do telefonu z klubu i mówią, że niestety właśnie zostali poinformowani, iż Związek zdecydował się odebrać nam punkty i - by stworzyć wrażenie bezstronności odebrano też punkty ŁKS-owi. To miało miejsce 12 lipca. Było dla mnie jasne, że wszystko zostało już nagłośnione, działacze muszą się sami wycofać z tego, co nabroili, i ŁKS nie dostanie zamierzonego tytułu. żeby jednak wyjść z twarzą, zadecydowano, iż przypadnie on trzeciemu w tabeli Lechowi Poznań. Wiele razy w polskiej lidze mówiło się o nieuczciwości, ale nigdy nikomu nie odebrano mistrzostwa Polski. Kiedy przekazałem to chłopakom, pierwszy raz widziałem autentycznie załamanych dorosłych mężczyzn. Nie mogli się pogodzić z decyzją, wielu z nich zastanawiało się, czy w ogóle ma sens kontynuowanie kariery. Ciężka roczna praca poszła na marne. Wtedy też paru zawodników upiło się z żalu. Nie miałem o to do nich pretensji. Sam zresztą miałem też przez chwilę dosyć tego całego piłkarskiego bałaganu w Polsce. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Gdyby przyjrzeć się działaczom i polskiej lidze z bliska, to w końcu jeszcze mogłoby się okazać, że najuczciwsza była Jagiellonia. Bo spadła do drugiej ligi. Nasz dyrektor sekcji piłki nożnej, Artur Mazurek, w dwa dni po odebraniu nam tytułu, wystosował do PZPN złośliwe pismo z zapytaniem: Zwracamy się z uprzejmą prośbą o podanie limitu bramek, jaki w sezonie ligowym 1993/1994 nasza drużyna będzie mogła strzelić, albo stracić w jednym meczu, aby nie narazić się na kary ze strony PZPN. w obliczu zbliżającego się początku rozgrywek prosimy o szybką odpowiedź. Wyrok zapadł, a my ciągle nie wierzyliśmy, że można nas w ten sposób ukarać. Na podstawie podejrzeń o jeden mecz nie można przecież przekreślać dorobku zdobytego w 33 pozostałych! Najbardziej wściekli byli kibice - były nawet dwie próby podpalenia PZPN, w jednej z nich pożar zagasił strażnik, którego płomienie odcięły od wyjścia. Ostro sprzeciwiałem się takiemu załatwianiu spraw i tłumaczyłem przedstawicielom Klubu Kibica, że jeżeli tylko cokolwiek wiedzą o tak planowanej zemście, niech absolutnie zrobią wszystko, żeby ją uniemożliwić. W końcu w PZPN pracuje wielu przypadkowych ludzi, a taki akt może się naprawdę skończyć tragedią. Choć pełna premia za mistrzostwo Polski (2, 7 miliarda złotych do podziału) nie została wypłacona, to Janusz Romanowski, faktyczny właściciel drużyny, wykazał się wielką klasą. Pomimo całej afery i łobuzerstwa, zdecydował się wypłacić zawodnikom znaczną część pieniędzy za zdobycie mistrzostwa. Choć z jego punktu widzenia, z punktu widzenia biznesmena, były to teraz pieniądze wyrzucone w błoto. Największy zawód sprawił nam ówczesny prezes PZPN, Kazimierz Górski, który jak zwykle, nie zajął jasnego stanowiska, chowając się za plecami innych. Przecież mocą swego autorytetu mógł doprowadzić działaczy do porządku i krzyknąć. "Panowie, a gdzie dowody?". Nie zrobił tego. Zawodnicy wpadli na pomysł koleżeńskiego apelu do piłkarzy Lecha, żeby nie przyjmowali tytułu. Mieli nadzieję na to, że może wszystkie kluby ligowe okażą solidarność z nami. Wystosowali nawet list otwarty do drużyn pierwszoligowych, choć ja byłem przekonany, że trudno liczyć na solidarność klubową w takich sytuacjach. Wiadomo jak to jest - kiedy przychodzi do starcia z centralą, każdy klub dba o swoje interesy. Piłkarze napisali między innymi: W związku z decyzjami Walnego Zgromadzenia PZPN ingerującymi w sposób bezzasadny w przebieg i wyniki rozgrywek ekstraklasy, apelujemy do naszych kolegów z drużyn pierwszoligowych o zwrócenie się z wnioskiem do zarządu swoich klubów o solidarne zrzeczenie się punktów zdobytych w ostatniej kolejce rozgrywek. Szczególny apel kierujemy do kolegów z Lecha Poznań, głęboko wierząc, że tytuł wywalczony przy zielonym stoliku nie przyniesie im żadnej satysfakcji. Na co było tu jednak liczyć, skoro zaraz po odebraniu nam tytułu i przyznaniu go Lechowi, trener Jakóbczak, jak gdyby nigdy nic powiedział, że co prawda bardziej elegancko byłoby, gdyby tytuł wywalczył na boisku, ale przecież poznaniacy i tak byli najlepszym zespołem. śmieszne. A raczej - żałosne. Tymczasem wrogowie Legii przeszarżowali i posunęli się za daleko. Napisali donosy do Europejskiej Unii Piłki Nożnej - UEFA, szkalujące klub i przedstawiające go w jak najgorszym świetle. Niestety nie złapałem nikogo za rękę, ale domyśleć się można: to byli ci sami, którzy atakowali nas w PZPN. Tyle, że UEFA zareagowała w sposób prosty i skuteczny - wykluczyła ŁKS i Legię z pucharu UEFA. Straciła cała polska piłka, ale stracił również część pieniędzy PZPN. To był wielki cios dla naszej piłki nożnej. Odpowiedzialność za to spada na tych, którym zabrakło wyobraźni i doprowadzili do takiego właśnie finiszu rozgrywek. Rozstrzygali o tej sprawie na Walnym Zgromadzeniu przy zielonym stoliku, zapominając o międzynarodowych implikacjach swojej skandalicznej postawy. możliwe nadużycia rzekomo popełnione w trakcie naszego meczu - znowu - tylko naszego, a nie ŁKS, nie mówiąc już o tym, że kilka podobnie śmierdzących meczów ligowych zauważyli wszyscy obserwatorzy w ciągu całego sezonu. Później, bodaj w rok po meczu, kiedy już nie byłem trenerem Legii, przyszła wiadomość, że krakowska prokuratura umorzyła sprawę ze względu na brak jakichkolwiek poszlak świadczących o popełnieniu przestępstwa. W tej sytuacji Legia zdecydowała o skierowaniu sprawy do sądu. Sami zresztą zwróciliśmy się do PZPN z prośbą o wszczęcie dochodzenia w sprawie meczu Hutnik - Lech, który również wydawał się nam podejrzany. W sądzie zamierzaliśmy domagać się przywrócenia Legii tytułu mistrza Polski i odszkodowania za to, że nie możemy grać w Pucharze Europy. W każdym normalnym praworządnym państwie, nie mówiąc już o rzekomo niezależnych i autonomicznych związkach piłkarskich, nie tylko by przeproszono za pomówienia, ale również przywrócono bezprawnie odebrany tytuł. U nas wszyscy schowali głowy w piasek, i do dziś Legia bezskutecznie walczy ze Związkiem o przywrócenie tytułu. Oceniam swoją mistrzowską drużynę

Bramkarze: 
- Zbigniew Robakiewicz (ur. 1966). Najlepszy bramkarz w Polsce. Jego atutami są refleks, gra na przedpolu i linii. Mógłby być trochę wyższy.
- Maciej Szczęsny (65). Obdarzony bardzo dobrymi warunkami fizycznymi. W trakcie sezonu trapiony kontuzjami, które przeszkadzały mu osiągnąć najwyższą formę.

Obrońcy:
- Marek Jóźwiak (67). Obdarzony dobrymi cechami motorycznymi. Ma wahania formy. Podczas meczu potrafi popełnić proste błędy. Dobrze gra w obronie.
- Jacek Zieliński (67). Silny fizycznie i motorycznie. Nie wykorzystuje wszystkich zalet. Dobrze gra głową. Poprawny w obronie, gorzej z atakiem.
- Krzysztof Ratajczyk (73). Młody zawodnik. Objawienie naszej ligi wśród lewych obrońców. Potrafi wykorzystać siłę fizyczną, gra agresywnie. Słabiej gra prawą nogą.
- Juliusz Kruszankin (65). Najwyższy zawodnik w zespole. Uniwersalny piłkarz. Może grać w obronie i w pomocy, gdzie dobrze spisywał się pod koniec sezonu.
- Siergiej Szestakow (61). Najstarszy zawodnik Legii. Trapiony
kontuzjami. Potem gracz Polonii. Doświadczony, twardo grający i dobrze główkujący obrońca.
- Marcin Jałocha (71). Występuje w pierwszej reprezentacji.
Przyszedł do Legii w zimie. Jeden z najlepszych transferów tego klubu w ostatnim czasie. Uniwersalny, doświadczony gracz. Wygrywa większość pojedynków jeden na jeden. Dobry w ataku i obronie.

Pomocnicy:  
- Dariusz Czykier (66). Ma bardzo duże umiejętności piłkarskie. Nie potrafi ich wykorzystać na boisku.
- Leszek Pisz (66). Jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy rozgrywający w Polsce. w prawie każdym meczu jest agresywnie atakowany, przez co nie może w pełni zaprezentować swoich umiejętności. Bardzo dobrze wyszkolony technicznie. Nieźle strzela. Bardzo sympatyczny chłopak. Nie było z nim nigdy problemów.
Uważam, że Leszka nie dało się nie lubić, a na boisku był rewelacyjnym rozgrywającym. Potrafił rozruszać całą Legię. A ile bramek padało po egzekwowanych przez niego stałych fragmentach gry: z wolnych, rzutów rożnych. Lepiej nie mówić.
- Radosław Michalski(69). Kolejne objawienie tego sezonu w Legii. w połowie rundy na stałe wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. Najlepiej w zespole gra głową, silnie strzela. 
- Jacek Kacprzak (70). Młody, utalentowany zawodnik. Nie spełnia pokładanych w nim nadziei. w trakcie meczu potrafi się zdekoncentrować i popełnić prosty błąd.
- Grzegorz Wędzyński (70). Słaby w grze kombinacyjnej. Obdarzony silnym strzałem z obu nóg. Ambitny, bardzo chce grać. Pracowity na treningach.

Napastnicy:  
- Andrzej Głowacki (69). Szybki zawodnik. Dysponuje silnym strzałem. Gorzej z grą kombinacyjną i obroną. Kontuzja kości i strzałkowej wyeliminowała go z treningów.
- Maciej śliwowski (67). Razem z Piszem stanowili o sile Legii. W trakcie meczu potrafi zachęcić kolegów do lepszej gry. Waleczny, ambitny. Duże umiejętności techniczne. Czołowy snajper ligi. Potrafi strzelać gole z bardzo trudnych pozycji, czasami nie wykorzystuje idealnych sytuacji. Jest to podobno cecha najlepszych napastników. Może grać w pierwszej linii, jak i w pomocy.
- Zbigniew Grzesiak (69). Typowy zawodnik walki. Potrafi strzelać gole z nieprawdopodobnych sytuacji. w końcówce nie wykorzystywał swoich umiejętności. Za mało agresywny. Przestał walczyć na boisku.
- Wojciech Kowalczyk (72). Obok Jałochy drugi reprezentant Polski i druga wielka gwiazda tamtej Legii. Najdroższy piłkarz polskiej ligi. Rundę jesienną i początek wiosennej miał bardzo dobre, ale potem, po serii kontuzji długo nie mógł wrócić do dawnej dyspozycji. Wielki, ale trochę nieobliczalny piłkarz. Często strzelał nie tam, gdzie chciał, a że wtedy jeszcze miał słabą lewą nogą, więc - bywało - kiksował. Uderzał tak, że piłka skakała, skakała, skakała i w końcu wpadała do bramki. Miał opanowanych kilka znakomitych sztuczek technicznych. O jednej z nich najlepiej mógłby opowiedzieć Ratajczyk, bo ulubiony zwód Kowala to "zwód na zamach ", na który na treningach dziesiątki razy nabrał "Rataja". Ten przebiegał obok piłki i potem wrzeszczał na siebie, że przecież wiedział, co ten "Kowal" zrobi. Wojtek miał i ma niesamowite możliwości - prawdziwe cudowne dziecko futbolu. Chłopcy mówili, że gdy on gra, to nie muszą się specjalnie starać. Wystarczy kopnąć piłkę w jego stronę i on coś z nią zawsze zrobił.

W całym sezonie bramki dla Legii zdobyli: Śliwowski 24 (3 z karnych), Kowalczyk 9, Grzesiak 6, Czykier 4 (2 z karnych), Pisz 3, Kacprzak 2, Kruszankin 2, Michalski 2, Gmur 1 , Ratajczyk 1 , Szestakow 1 oraz Łętocha (Stal Mielec ) samobójcza.

Fragment książki Janusza Wójcika